niedziela, 17 października 2010

Przeczytałam dzisiaj w gazecie "Twój Styl" takie zdanie: "Amerykanie mówią, że każdy powinien wykonywać zawód związany z tym, na co wydaje najwięcej pieniędzy". Hm... Myślę, że w bardzo wielu przypadkach to święta prawda. Ale jeżeli tak, to ja powinnam sprzedawać w jakimś butiku, sklepiku, second handzie, być dziennikarką modową, projektantem albo mieć własny sklep z ciuchami (nowymi, ekskluzywnymi lub na wagę, czy vintage). Chyba to ostatnie zajęcie byłoby dla mnie najodpowiedniejsze. Ale wtedy, według mojego męża, na pewno bylibyśmy bez grosza, za to z pękającymi w szwach, szafami.
Świat ciucholandów, szperaczy, secondhandów i lumpeksów jest mi bardzo bliski. Niespecjalnie się z tym ukrywam, bo to według mnie żaden wstyd. Wiele kobiet uwielbia buszować po takich sklepach, aby znaleźć oryginalne i jedyne w swoim rodzaju ubrania i dodatki. Pamiętam jak w liceum większość moich koleżanek chodziła w firmowych dżinsowych koszulach czy bluzach "tutifrutti". Ja natomiast kombinowałam na różne sposoby, odwiedzając odległe nawet szperacze (wyprawa czerwonym autobusem w sobotę...), żeby wyłowić jakąś perełkę i za nieduże pieniądze być właścicielką "nowej" bluzki. Dżinsową koszulę też w końcu miałam. Dostałam ją na 18-ste urodziny - złożyło się na nią 6 koleżanek! Tania nie była :)
Po latach, na spotkaniu klasowym, usłyszałam od dziewczyn, że one mi zazdrościły tego indywidualnego stylu i nawet tych rozciągniętych swetrów, czy skórzanych marynarek, ale jakże niepowtarzalnych i jedynych.
Teraz też mam swoje ulubione rzeczy (ciągle wyglądam tak samo, więc można stwierdzić, że to MÓJ styl) i niezmiennie od dłuższego czasu nakładam na siebie tylko czarne, szare, granatowe i fioletowe rzeczy (zresztą o tym pisałam już na początku, miał to być blog modowy, ale z tej racji, że byłby na pewno nudzący, stał się blogiem hm... życiowym?). Będąc więc ostatnio w naszej oświęcimskiej galerii na Niwie (wyskoczymy tak czasem z Inezką, połazić, pooglądać), postanowiłam przymierzyć szare, dzianinowe legginsy (które zresztą widziałam w czarnej wersji na nogach Alicji) i znowu potwierdziłam swoją tezę: mam łydki jak okrągłe balerony. Biedna pani sprzedawczyni, widząc mnie w tych obciślokach, nie wiedziała jak ten widok skomentować (poprosiłam ją bowiem o radę, no bo kogo?). Zmieszała się trochę, coś tam wybełkotała, że nie jest najgorzej i uciekła za ladę. Bo niestety, szału ni ma...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz