wtorek, 28 września 2010

Nie jestem gwiazdą rocka (popu, dance, czy hip-hopu), nie jestem zapaloną podróżniczką (np. wyprawa dookoła świata, rejsy morskie po najciekawszych zakątkach Morza Śródziemnego, wyprawa rowerowa do Chin, wspinaczka na Kilimandżaro), nie jestem aktorką, modelką, reżyserem, nie jestem sportowcem, naukowcem, politykiem, nie jestem śpiewaczką operową, nadzwyczajną miłośniczką zwierząt, ani też politykiem, dziennikarką czy znaną autorką (choćby bloga).
Życie nie dostarcza mi więc tylu nadzwyczajnych atrakcji, o których mogłabym codziennie pisać. To, że w sobotę miałam ogórkową, a w niedzielę rosół, to chyba za mało :) Dlatego zaglądam tu niezbyt często. Ale o wszystkich ważnych wydarzeniach oczywiście piszę :) Muszę więc tylko nadmienić (choć ta sprawa w zasadzie zdominowała moje ostatnie dni, a nawet miesiące), że mój biznes plan ostatecznie nie zakwalifikował się i że żadnych funduszy unijnych nie dostanę. Piszę o tym tu lekko, choć na duszy mi bardzo ciężko. Ale nie chcę po raz kolejny używać niereformowalnych słów i tracić nerwów. Za dużo się już nableblałam na ten temat. W życiu są ważniejsze rzeczy! A o tym już przecież pisałam :)

sobota, 18 września 2010

ale przerwa...

Mój kolega ma rację - zaniedbuję mojego bloga... Ostatnio pisałam o weselu, a tu już dwa tygodnie minęły... Ale tak naprawdę, to przez te dwa tygodnie nic mnie specjalnego nie spotkało. W moje życie wdarła się już lekka melancholia jesienna. Jest jakoś monotonnie, monotematycznie... W sumie głowę mam zapełnioną różnymi myślami, przemyśleniami, wnioskami, pomysłami, ale wydobycie ich na zewnątrz i mówienie o nich głośno, będzie jeszcze zbyt chaotyczne... I jeszcze ciągle te "marchewki" nie dają mi spokoju... Na razie wszystko jest takie szaro-czarne...
Wiem, wiem - głowa do góry, pozytywne myślenie, trzeba wszystko przyjąć na klatę!
Aha, portrety, które opisałam, sprawdziły się w 100%. No może nie dodałam (bo nie przewidziałam), że moje łydki ostatecznie zostały zapakowane w czarne rajtki, co by wyszczupliły je nieco... (nie, tak naprawdę, to było już chłodno i nawet kropił deszcz). No i jeszcze muszę wspomnieć, że moja twarz została pokryta profesjonalnym makijażem wykonanym przez styliskę-perfekcjonistkę: Alę G. Dzięki temu każdy patrzył mi w oczy, a nie na nogi w kształcie baleronów wielkanocnych.

piątek, 3 września 2010

jutro wesele (WESELEJ)

Czy suma sukcesów danego człowieka jest zawsze równa sumie jego porażek? Czy ilość sukcesów pomnożona przez ich siłę (potęgę, wielkość, zakres) jest równa iloczynowi ilości i wielkości porażek?
Np. osiągnęłam ogroooomny sukces, to czas na ogroooomną porażkę (ewentualnie kilka mniejszych porażek)?
Dostałam parę porządnych kopniaków w tyłek, to teraz czas na pasmo sukcesów?
Podobno.
Wierzę więc mocno, że po złym przychodzi dobre.
Muszę mieć siłę, żeby porażkę przekuć w złoto :)

A tymczasem jutro idę na wesele do brata Przemka - Pawła, który po x-czasie wreszcie się żeni.
Portret Pani Młodej: urocza, roześmiana blondynka w pięknej białej sukni, z długim welonem, zapatrzona swymi niebieskimi oczyma w mężczyznę swojego życia powie drżącym głosem "Tak".
Portret drugiej (przyszłej) bratowej: długowłosa szatynko-blondynka, z nogami modelki, talią osy, bułgarską opalenizną (wczoraj wróciła z Bułgarii...) i w modnej kreacji, podkreślającej wszystkie walory urody przy boku mego szwagra również z bułgarską opalenizną.
Portret mój: dojrzała 30-stka z mopem na głowie, krótkimi jak zwykle paznokciami (bo się właśnie w tym kuźwa tygodniu złamały cztery!!!), niemodnej sukience bombce, z równie bombkowatymi łydkami, o cerze w kolorze waty cukrowej (która na swych szpilkach ledwo dożyje szampana na sali), przy boku mężczyzny swego życia, któremu na pewno wykrzyczy: "Przemek, nie pij więcej, bo idę do domu!".
:):):)