piątek, 26 lutego 2010

zero rewelacji

W poniedzialek dostalam od kolegi Maćka prl-owski stolik polączony z lampą z abażurem :) muszę go tylko troszkę odświeżyć i będzie git :)
poza tym nic ciekawego; w środę Przemek byl znowu z Inezą na basenie, a ja zostalam, żeby zmniejszyć stertę ubrań do prasowania; fe! chyba żadna kobieta nie lubi prasować...
aha, mam kalosze :) dzisiaj wystąpilam w nich pierwszy raz, ponieważ trochę mrzalo (pojechalam w nich nawet do Kauflandu...);
No. I tyle rewelacji.
Ostatnio źle się czuję: gardlo mnie boli, jakieś kichanie-psikanie mnie dopada i dlatego chodzę wcześnie spać. Może się wybrać na basen? Może mi przejdzie? Hm...

niedziela, 21 lutego 2010

naiwność

Stwierdzam, że jestem naiwna. Za bardzo wierzę ludziom i za bardzo wierzę w ludzi.
Myślę ufnie, że jak ktoś coś powie, to tak na pewno jest i że zrobi tak, jak mówi. A potem okazuje się, że nie robi, a jego zapewnienia to puste słowa. Szkoda.
Ale cóż, ja nie potrafię się już zmienić i pewnie nadal będę głęboko wierzyć w dobre intencje i zamiary.
Póki co, na szczęście, mój Przemuś mnie nie zawiódł: trzyma się ustalonych zasad dotyczących jedzenia i w dodatku był wczoraj na basenie i saunie, a dzisiaj zabrał na basen naszą Inezę. Ja nie pojechałam, ponieważ potrafię pływać tylko po "warszawsku", a niestety na basenie w Brzeszczach nie ma piasku :)
Zostałam więc w domu, szykując na obiad gotowane mięso i tartą marchewkę z jabłkiem.

piątek, 19 lutego 2010

bąki

Dieta-cud mojego męża zakończona...klapą... Teraz zmuszona jestem pozjadać te wszystkie marchewki, brokuły, sałaty itp. Oczywiście Przemek też to je. Ponadto zapewnia mnie, że od tej pory zmieni swoje przyzwyczajenia żywieniowe. Owszem, nie będzie się katował dietą kopenhadzką, ale będzie przestrzegał pewnych zasad, które pozwolą mu spaść z wagi (żadnych frytek, smażonych na smalcu mielonych, chipsów i innych megakalorycznych posiłków). W dodatku postanowił uczęszczać na basen i saunę. Istnieje więc szansa, że straci sylwetkę BĄKA.
Ja na basen chodzić nie będę (z wiadomych powodów), a poza tym nawet się nie próbuję ograniczać i pochłaniam różne słodkości, batoniki oraz kilogramy żelek. Mniam, mniam :)

Muszę się jeszcze poprawić, bo dostałam naganę, że to niebieskie autko, które utopiło się ostatnio w śniegu, to nie maluch 126p. tylko FIAT 126p.!!!, zwany maluchem lub maleństwem. No!

A teraz na polu (tzn. na dworze) leje deszcz. Ciupie! Ostatnio już postanowiłam kupić sobie kalosze, by móc przeżyć te roztopy oraz swobodnie chasać po zaborzańskim błocie, którego mam pod dostatkiem przed domem :) I tu pojawił się problem. Myślałam, że na allegro kupię bez problemu jakieś gumioki, a tu ofert multum i ceny też kosmiczne. Kolega doradził mi, żebym poszła do ogrodniczego, a nie świrowała i cudowała. Mój mąż zresztą też popukał się w głowę.
Ale mężczyźni już tacy są. Dla nich wszystko jest albo białe, albo czarne. Lubią konkrety i nie znoszą gadulstwa (babskiego). Wszystko trzeba im przedstawić krótko i zwięźle, i - broń Boże - żadnych "telenowel" (czyli szczegółowych opowiadań, w których sedno sprawy jest na końcu opowieści:))
No więc już nic nie będę mówić, tylko kupię i ubiorę, i cześć.

wtorek, 16 lutego 2010

Ale dawno mnie tutaj nie było... No cóż, przez tą cholerną zimę nic się człowiekowi nie chce. Po pracy jakieś zakupy, obiad, garnki, pranie, prasowanie i dziękuję - do spania.
W sobotę napadało tyle śniegu, że niektórzy w niedzielę zakopali się swoimi pojazdami (np. Ewelina maluchem 126p.), a inni nie mają go już gdzie odgarniać i podrzucają sąsiadom (tak mówili w radio:))
Jest połowa lutego, mam nadzieję, że za miesiąc będą kwitły bazie :)

Dzisiaj w pracy znowu jedliśmy ciasto (oczywiście również pracujemy w tej pracy), a okazją były urodziny Maćka (tego spod znaku Wodnika, co miał się mobilizować). Mam jeszcze wielką nadzieję, że załatwi mi on cudowną lampę z abażurem, o której od dawna marzę, a która podobno jest na jednym z przeciszowskich strychów ;) W dodatku dzisiaj zobaczyłam w gazecie fotografie różniastych mebli z lat 60 i 70, i znowu jestem chora. Była tam lampa połączona ze stolikiem, gazetownik, fotel, biurko, wieszak na ubrania... No re-we-la-cja!

Muszę jeszcze napisać o dwóch sprawach.
Pierwsza - to dieta toksyczna, którą zaczął od dzisiaj stosować mój Przemek. Ma trwać 13 dni. Szczerze, to wątpię, że potrwa chociaż 5, ale muszę być dobrej myśli. W końcu tak czy siak, musi zjeść te wszystkie pyszności, które wczoraj nakupiliśmy w sklepie: brokuły, jogurty naturalne, suchary, marchewkę... No. I tyle tych pyszności :)
Dieta ma oczywiście spowodować, że Przemek będzie miał sylwetkę osy i przez to lepsze samopoczucie.
Dzięki jego diecie ja też schudnę, bo jak on nie gotuje, to ja też nie. Oczywiście nie chodzi o to, że nie umiem, tylko po prostu nie chcę go drażnić i niepotrzebnie denerwować (smażąc np. schabowe). Przeze mnie przerwie dietę-cud i dupa z kształtów osy.
Czekam więc cierpliwie na rezultaty.

I druga sprawa. Jest takie powiedzenie: "kto się czubi, ten się lubi". Tylko ile jest tego czubienia, a ile lubienia? 50 na 50? Czy te proporcje są inne?
No właśnie. Bo mój kolega mówi, że wlazłam na niego i żebym zeszła, bo podobno siedzę na nim już od dwóch tygodni (chociaż ja naprawdę nie czuję, żebym na niego właziła...). Ja oczywiście uważam, że to on mi dogryza. I to jest chyba to czubienie. A lubienie?
No ja w każdym razie go baaaardzo lubię :)

środa, 10 lutego 2010

sto lat!

"Zdrowia, szczęścia, pomyślności, spełnienia marzeń i zamiarów, miłości, dłuuuuugich wakacji, nowego auta, uśmiechu, sukcesów w pracy i działaniu, dni bez zmartwień, spokoju, radości i żadnych zmarszczek". Super! Życzenia piękne i naprawdę nie spodziewałam się, że tyle osób pamięta, kiedy mam urodziny... I że tyle osób napisze i zadzwoni :)
Humor mam więc wyśmienity i życzę sobie, żeby mi zawsze dopisywał.
Z napojów wysokoprocentowych nic nie piję. Wstyd. Ale nadrobię. Obiecuję (sobie) :)

Nie mogę nie napisać o prezencie, który dzisiaj dostałam w pracy. Jestem zachwycona! (a to nie ubranie i nie biżuteria). Dostałam dwie książki: "Absurdy PRL-u" i "Dowcipy PRL-u".
(A teraz właśnie leci piosenka "Bielyje rozy"! :)) Wiedzą, co lubię.
Podobno panuje teraz moda na PRL; powstają kluby i puby stylizowane na lokale gastronomiczne z minionej epoki (wystrój i menu), a studenci przejawiają coraz większą fascynację nowomową czy socrealizmem, co ma swoje odzwierciedlenie w ich pracach magisterskich.
Będę czytać i chwalić się tym, co przeczytałam, cytując najciekawsze kawały i zabawne historyjki.
Dziś króciutki, bo idę spać:
- Liczba mnoga od wyrazu"człowiek"?
- kolejka.

No. To idę. Spać.

wtorek, 9 lutego 2010

wodnik szuwarek

I stało się: pani w średnim wieku auto sprzedała :) zielone cacko cieszy teraz oko pana Zdziska :) Nie płakałam, a zawsze byłam święcie przekonana, że będę beczeć, oddając je w obce ręce.
Dobra, koniec, bo robi się kolejny wpis na ten sam temat.

"Pani" jutro będzie rok starsza, ale to dalej wiek średni :) Pewnie weźmie mnie na jakieś głupkowate podsumowania lub będę się dołować.
Nie, nie, nie, już teraz muszę postanowić, że podejdę do tego rozsądnie i na luzie. Przecież cale życie przede mną! :) No!
W pracy (to już zwyczaj) zjemy ciastko od Kołaczka i popijemy pyszną kawą, czy też gorącą herbatą, odbiorę kilka telefonów i całkiem przyjemnych sms-ów.
Jestem Wodnik. Oczywiście najlepszy znak ze wszystkich :) Mój mąż jest spod tego znaku, jego najlepszy przyjaciel, moja najlepsza przyjaciółka z Chełmka, mój teściu, kuzynka, kolega z pracy...
A właśnie! ten mój kolega ma zrobić mi "upiększenie" mojego bloga, ale czekam i czekam, i nic. Może jak przeczyta, to się zmobilizuje. Prawda Maćku?? :)
Czytałam, że wodniki są bardzo inteligentne, otwarte na ludzi, kreatywne, pełne pomysłów (nie zawsze realnych), nie boją się zmian. Kobiety wodniki muszą mieć dużo swobody w związku i oprócz bycia żoną i matką, muszą się równocześnie realizować zawodowo. Uwielbiają pracę, w której mają kontakt z ludźmi, pasuje im wykonywanie wolnych zawodów, czy też prowadzenie własnej działalności.
Hm... bardzo dużo się zgadza i pasuje do mojej osoby ;)
hahaha, co za skromność :)

sobota, 6 lutego 2010

...auto

Normalnie szok! Wczoraj jadę sobie moim prawie funkiel nowym autem i coś mi zrywa, szarpie... Myślę sobie: "Przecież miało śmigać do cholery!" Dzwonimy więc do Zdziska, a on na to, że to może być coś tam coś tam, ale jak chcemy, to kupuje skodzinę za tyle i tyle! Mówię do Przemka: "powiedz mu, żeby mi dołożył jeszcze na waciki tyle a tyle i może brać" :)
I umówiliśmy się na poniedziałek :) No szok! Co najmniej jakby czytał mojego bloga i ostatni wpis, w którym to opisywałam zalety mego towarzyszącego mi od ho ho lat auta.

Tyle, że dzisiaj wsiadam (może ostatni raz...) i auto jeździ bez zarzutu! No i??
No i nie wiem... Do poniedziałku mam czas...

środa, 3 lutego 2010

pani w średnim wieku sprzeda swoje...

Dzisiaj odebrałam moją skodzinę i coś mi się wydaje, że będę nią jeździła do "usranej śmierci", chyba, że mi się wcześniej rozklekota na drodze.
Ale jak coś, to chętnie sprzedam :)
Skodzina jest subtelna, bardzo wygodna. Ma zgrabne kształty, piękny kolor pt: "butelkowa zieleń", jest cicha, bezpieczna, pachnąca. Czegóż chcieć więcej? I do tego - po kapitalnym remoncie (no, prawie:)).
Zainteresowanym - podam więcej szczegółów :)

Przed chwilą ukryłam swoje siwe (liczne!) włosy pod warstwą czarnej farby. Muszę się jakoś kamuflować, za kilka dni mam urodziny, wiek już poważny :) Dochodzę do wniosku, że czas najwyższy zacząć obchodzić imieniny - wtedy nikt nie pyta o lata, składając mile życzenia :)

poniedziałek, 1 lutego 2010

wizyty, rewizyty

Muszę przyznać, że pod względem blogowym bardzo się obijam. Nie wydarzyło się jednak nic nadzwyczajnego, a o sratach-tatach nie będę pisać (choć w sumie to chyba piszę...).

W piątek odwiedzili nas Sąsiedzi. Było miło i sympatycznie. Chłopaki: zgon. Na drugi dzień mój mężulek (podejrzewam, że w ramach rehabilitacji) pojechał ze mną do taniej odzieży :) a potem zabrał mnie na chińskie jedzenie. Ostatecznie stwierdzam, że większe korzyści i tak zaczerpnął on. Nie kupiłam prawie nic (prawie, bo sobie tylko pasek i torebkę za 3 zł, a jemu fajne koszulki), a do chińszczyzny jeszcze się nie przekonałam.
Wczoraj natomiast byliśmy na imienino-urodzinach babci. Założyłam czarny sweterek i pod spód koronkową bluzkę, jednak musiałam to szybko zmienić, bo mój znawca-stylista (mąż) powiedział, że wyglądam jak 70-siątka, która przywiozła koronki z Koniakowa, a sweter kupiła w Licheniu. No i dupa. Posłuchałam rady i wskoczyłam w biały t-shirt i jeansy. To się nazywa: być uległym mężowi :)
Z nowości w moim życiu to tyle. Wierzę, że już niedługo będę miała więcej tematów lub przynajmniej chęci.