piątek, 19 lutego 2010

bąki

Dieta-cud mojego męża zakończona...klapą... Teraz zmuszona jestem pozjadać te wszystkie marchewki, brokuły, sałaty itp. Oczywiście Przemek też to je. Ponadto zapewnia mnie, że od tej pory zmieni swoje przyzwyczajenia żywieniowe. Owszem, nie będzie się katował dietą kopenhadzką, ale będzie przestrzegał pewnych zasad, które pozwolą mu spaść z wagi (żadnych frytek, smażonych na smalcu mielonych, chipsów i innych megakalorycznych posiłków). W dodatku postanowił uczęszczać na basen i saunę. Istnieje więc szansa, że straci sylwetkę BĄKA.
Ja na basen chodzić nie będę (z wiadomych powodów), a poza tym nawet się nie próbuję ograniczać i pochłaniam różne słodkości, batoniki oraz kilogramy żelek. Mniam, mniam :)

Muszę się jeszcze poprawić, bo dostałam naganę, że to niebieskie autko, które utopiło się ostatnio w śniegu, to nie maluch 126p. tylko FIAT 126p.!!!, zwany maluchem lub maleństwem. No!

A teraz na polu (tzn. na dworze) leje deszcz. Ciupie! Ostatnio już postanowiłam kupić sobie kalosze, by móc przeżyć te roztopy oraz swobodnie chasać po zaborzańskim błocie, którego mam pod dostatkiem przed domem :) I tu pojawił się problem. Myślałam, że na allegro kupię bez problemu jakieś gumioki, a tu ofert multum i ceny też kosmiczne. Kolega doradził mi, żebym poszła do ogrodniczego, a nie świrowała i cudowała. Mój mąż zresztą też popukał się w głowę.
Ale mężczyźni już tacy są. Dla nich wszystko jest albo białe, albo czarne. Lubią konkrety i nie znoszą gadulstwa (babskiego). Wszystko trzeba im przedstawić krótko i zwięźle, i - broń Boże - żadnych "telenowel" (czyli szczegółowych opowiadań, w których sedno sprawy jest na końcu opowieści:))
No więc już nic nie będę mówić, tylko kupię i ubiorę, i cześć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz