wtorek, 26 stycznia 2010

uciekaj zimo!

Taki dzień jak dzisiaj najchętniej spędziłabym w ciepłym łóżku z gorącą herbatą, czyli nic nie robiąc :) A to dlatego, że nienawidzę zimy w żadnym wydaniu: mróz, chlapo-ciapy, czy puszysty śnieżek; wszystko mnie denerwuje. Dzisiaj i przez ostatnie parę dni mróz jest okropieński. Z tego też powodu moja skódka nie odpaliła i została zawieziona do p. Zdzisia K., który (mam nadzieję) zrobi swoje: wleje, co trzeba, wymieni stare, wsadzi nowe i skódka znów będzie śmigać :)
Jednak funkcjonować oczywiście jakoś trzeba. Ubieram więc rajtki (fuj!), grubaśny sweter, czapkę uszatkę (wtedy nic nie słyszę), piję dużo herbat z cytryną i miodem, smaruję ręce tłustym kremem i modlę się o wiosnę.

Ostatnio mało piszę, ponieważ - też przez zimę! - wcześnie chodzę spać, a moje wszystkie chęci, ambicje i plany nie są na tyle silne, żeby przezwyciężyć tą senność i zimową apatię...

czwartek, 21 stycznia 2010

:)

Dowiedziałam się ostatnio, że :
- kawa jest niezdrowa i nie powinnam jej pić w takich ilościach (a podobno piję litrami),
- śmieję się jak Baba Jaga i mogę tym swoim rżeniem wystraszyć np. dzieci,
- noszę śmieszne spodnie jak w latach 80',
- mężczyźni wolą blondynki (statystycznie i w realu, bo odpytałam kilku mężczyzn),
- jestem opiekuńcza i dobra :),
- powinnam iść do fryzjera.

poniedziałek, 18 stycznia 2010

moje analizy

Kto mnie zna, wie, że przeżywam wszystko jak mrówka okres. Analizuję, rozgrzebuję, rozkładam na czynniki pierwsze, przypominam, odtwarzam, powtarzam... Cholernie męczące! Ale nie potrafię tego zmienić. Jestem okropna pod tym względem. Ktoś mi powiedział, że powinnam wykładać na temat:"Jak się przejmować" i jeszcze dostać za to Oskara.
Oczywiście każde gadanie innych osób, żebym sobie daną rzeczą nie zawracała już głowy i się TYM CZYMŚ nie przejmowała - jest na nic.
I co najgorsze, jak tego nie zmienię, to się przez to wykończę.

galeryjka

Chciałam jeszcze wrócić do tego, co napisałam o otwarciu galerii (teraz to słowo kojarzy się raczej z wielkim centrum handlowym, ale wtedy na pewno nie). Pierwszy raz wpadł mi ten pomysł do głowy, jak miałam może 16 lat i chodziłam do liceum (mój kolega zawsze się śmieje, że wtedy to żyły jeszcze dinozaury...). Siedziałyśmy z Kasią właśnie w takiej galerii (była na Placu Skarbka) przy wielkim, okrągłym, drewnianym stole, nakrytym koronkową serwetą i popijałyśmy gorącą herbatę z cytryną. I snułyśmy różne plany na przyszłość... Ale cóż... Kasia wyjechała w świat. I w Niemczech wyszła za mąż za Rosjanina, którego wcześniej poznała na tańcach irlandzkich :). A ja... (nigdzie nie wyjechałam) też wyszłam za mąż (obywatel Polski), a tańce to mam, ale swoje własne przed lustrem i przy MTV :)
Potem owa galeria została przeniesiona w inne miejsce (teraz jest tam bodajże tania odzież), ale żywot jej też był krótki. A jeszcze potem była nasza matura i wreszcie studia już w innym mieście.
I z galerii (tej nie-mojej i takiej, którą chciałabym mieć) nici...
Ale od czego są marzenia i nadzieja? Może kiedyś otworzę taką galeryjkę, do której wstawię komodę, kredens, stoły, fotele, kanapy (i wszystko z innej parafii!), obrusy, świeczniki, obrazy, zdjęcia i cale mnóstwo innych klamotów... skrzynię, fortepian, adapter...
I będę rozmawiać, czytać, zapraszać, słuchać...

Fajnie będzie!

niedziela, 17 stycznia 2010

Przyjaciel

Jestem szczęściarą - otaczają mnie bowiem ludzie, na których zawsze mogę polegać i którzy pomogą mi w każdej sytuacji :)

{W czasie przerwy w bitwie pewien żołnierz przyszedł do oficera z prośbą o pozwolenie na przyniesienie z pola bitwy swojego przyjaciela. "Odmawiam", rzekł oficer. "Nie chcę, żebyś ryzykował życie dla człowieka, który prawdopodobnie już nie żyje". Żołnierz odszedł, aby wrócić po godzinie śmiertelnie ranny, niosąc ciało swego przyjaciela. Oficer wpadł we wściekłość. "Mówiłem ci, że nie żyje. Teraz straciłem was obu. Powiedz, czy warto było iść, by przynieść ciało?" Umierający odrzekł: "O tak. Gdy do niego dotarłem, żył jeszcze. I powiedział do mnie: "Jack, wiedziałem, że przyjdziesz."}

sobota, 16 stycznia 2010

lepienie pierogów albo pisanie bloga

Wiedziałam. Wiedziałam, że tak to się skończy. Byliśmy wczoraj u nowych znajomych - sąsiadów, którzy wprowadzili się niedawno na przeciwko nas.
I zachciało mi się zmian. Czegoś nowego. Choćby firanki czy nowej świeczki :) Ja w ogóle z natury jestem zbieraczem, uwielbiam różne duperele, kocham starocie, a ostatnio rzeczy z lat mojej młodości (no przesadzam może), z dzieciństwa i ciut wcześniej.
Nie umiałabym zamieszkać w takich bardzo nowoczesnych i sterylnych wnętrzach. Swoje "przestrzenie" zapełniam przedmiotami, meblami, zdjęciami. Nie oznacza to oczywiście, że wygląda u mnie jak w antykwariacie czy sklepie "wszystko po 4 zł" :) No taką przynajmniej mam nadzieję :) A sąsiadom gratuluję gustu i dobrego smaku!

U nas natomiast na żadne zmiany się na razie nie zapowiada i nic nowego się nie pojawi.

Może kiedyś zrealizuję swoje wielkie marzenie: zawsze chciałam otworzyć galerię, w której mogłabym połączyć taką klubo-kawiarnię oraz wystawy artystyczne (malarskie, fotograficzne itd.) czy może pokazy mody... Chciałabym to robić dla czystej przyjemności i satysfakcji, na pewno nie dla pieniędzy. Mam w głowie pewne koncepcje i wizje. Ale czy to nastąpi, że je zrealizuję??
Póki co, piszę sobie taki właśnie pamiętnik, bo jak powiedział mój szef: "możesz lepić pierogi albo pisać bloga; robisz to, co Ci sprawia przyjemność. Proste!".

środa, 13 stycznia 2010

Aby mój blog był ciekawszy, mój kolega przesłał mi na maila instrukcję, wskazówki i kolejne kroki do szybkiego i łatwego wrzucania różniastych zdjęć i linków (bo jestem pod tym względem zielona, już nie-szaroczarna, żeby nie powiedzieć tępa). Ale :) nie mam na razie zdjęć. To znaczy mam i to cale mnóstwo, tylko nie będę tu przecież pokazywać zdjęcia jak siedzę w fotelu, czy opalam swoje blade (nie opalane od 1999 roku ;)) ciało. To mają być jakieś szczególne zdjęcia (jestem wybredna, bo mam z tym do czynienia na co dzień) albo śmieszne, albo z jakiegoś powodu ważne. Poprawię się. Przynajmniej pod tym względem, bo właśnie wcześniej myślałam, że są w życiu takie rzeczy, których na pewno już nigdy u siebie nie zmienię: nie zafarbuję włosów na blond, nie zjem wątróbki, nie nauczę się pływać i nie ubiorę krótkiej mini. No. Ale to takie głupoty, bo na razie o poważnych sprawach to nie piszę prawie wcale. Na razie :)

wtorek, 12 stycznia 2010

Jeszcze wczoraj przypomniał mi się genialnie nakręcony (jak dla mnie) polski film "DOM ZŁY" Wojciecha Smarzowskiego, obrazujący polskie realia stanu wojennego: ponura jesień 1978 roku, kiedy miało miejsce morderstwo, miesza się ze scenami milicyjnej wizji lokalnej cztery lata później.
"Z pijacko-surrealistyczno-naturalistycznych sytuacji, koncertowo zagranych przez cały zespół aktorski, wyłania się krystalicznie czysty obraz peerelowskiej paranoi" (jedna z recenzji).
Polecam.

I już widzę, że w żadnym wypadku nie jest to blog szafiarski. Po prostu moje gadanie o wszystkim i niczym. Zresztą mój mąż, patrząc na to jedno skromne zdjęcie, stwierdził, że wyglądam jak mleczarka z powieści Prusa, więc już chyba ostatecznie utwierdziłam się w przekonaniu, że będzie to typowe babskie pleplanie, a nie wywody na temat mody, czy też modowe stylizacje-interpretacje.

poniedziałek, 11 stycznia 2010

czar prl-u

Dzisiejszy dzień zaczął się dla mnie bardzo przyjemnie. Z samego rana dostałam (no, prawie dostałam...) baaardzo urocze podkładki pod kubki - są kwadratowe (to ważne, bo wolę kanciaste figury i bryły bardziej niż koła, walce, kule itp.), czarno-białe (czarny to dla mnie najważniejszy kolor nie tylko w ubiorze) i przedstawiają scenki z lat 80-tych, czyli prl-owskie klimaty :) Będą pasować do mojej kuchni i salonu (nazwałabym go w sumie "pokojem stołowym",jak mawiało się u mnie w domu :))
No cóż, od jakiegoś czasu zaczęłam otaczać się przedmiotami z tamtych czasów, bądź przypominającymi ówczesne lata (kształtem, wyglądem...). Dzisiaj miałam nawet na sobie wąskie, dekatyzowane jeansy :)
Aha! dla wtajemniczonych, chciałam napisać, że mierzenie łydek odbyło się za pomocą metra nie-krawieckiego (tylko takiego dla majsterkowiczów, który stosują panowie przy różnych pomiarach; kurcze nie potrafię sobie przypomnieć nazwy)); no!

A potem było już gorzej i całkiem źle. Co chwilę wkurzałam się na coś lub kogoś (wtedy mówię jeszcze więcej niż standardowo, macham rękami i przewracam oczami, a mówię podobno wszystko na jednym wdechu). Ech, szkoda się denerwować i lepiej zakończyć miłym akcentem: idę do łóżka :)

niedziela, 10 stycznia 2010

konieczne pozytywne myślenie

Nie pisałam już kilka dni. Ale byłam jakaś zmęczona, niewyspana. Nie lubię zimy, nawet bardzo nie lubię. A tu jest i raczej nie odejdzie szybko.
Nie lubię też lekarzy i do tej pory omijałam ich szerokim lukiem. Ale niestety tym razem już się nie dało NIE IŚĆ. I właśnie ostatnie dni spędziłam na badaniach i wizycie u chirurga i czeka mnie zabieg. Myślę jednak, że mało skomplikowany. Zresztą termin dopiero gdzieś na maj...
Myślę sobie, że chyba jestem temu trochę winna, bo przez długi czas myślałam sobie: "kurcze, mam za dobrze, wszyscy wokół zdrowi, żadnych większych problemów, coś się pewnie wydarzy..."; no to mam! Ktoś mi kiedyś zresztą powiedział, że takie negatywne myślenie sprowadza na człowieka problemy, czy jakieś kłopoty. I coś w tym jest.
Poza tym jest OK :) I tak muszę myśleć!

po co mi to pisanie

W zasadzie to nie wiem, po co mi ten blog. Mam 30 lat (odliczam dni do kolejnych urodzin) i powinnam piec ciasta, smażyć kotlety i wymyślać kolejne sałatki... A ja bawię się w pisanie. Mój mężulek śmieje się, czy napisałam już dzisiaj, jak bardzo pojadłam sobie na kolację (jego wykonania) i że wczoraj nie byłam w taniej odzieży... Ale to cały ON, a ja uwielbiam jego poczucie humoru i zawsze mu mówię, że dlatego za niego wyszłam :)
Piszę i piszę, a i tak nikt tego czytać nie będzie... Najwyżej ja :) Mogę więc pisać wszyściutko!
A teraz muszę uciekać, bo co wieczór czytam mojej córce książkę: "Zuźka D. Zołzik i przyjaciele", którą zresztą gorąco polecam wszystkim dziewczynkom i oczywiście ich mamusiom.

wtorek, 5 stycznia 2010

zwyczajnie






Początkowo myślałam, że będzie to blog typowo szafiarski, ale mam wątpliwości, czy moja osoba podoła takiemu tematowi (choć niektórym taka tematyka może się wydawać mało ambitna) i czy będę miała cokolwiek do zaprezentowania. Może i mam jakiś tam tzw. swój styl, ale przecież większość osób go ma :)
Zastanawiam się więc, czy nie będzie to bardziej PISANIE dla mnie samej na błahe lub czasem trochę mniej błahe tematy.
Nazwałam ten blog tak, bo to określenie najbardziej pasuje do mojego zewnętrznego wyglądu (pod kątem kolorystyki ubrań, które noszę, zresztą kolory te od zawsze uwielbiam). Zazwyczaj ubieram czarne i szare rzeczy i w mojej szafie znajdują się ubrania właśnie czarne, szare, czarne i czarne :)
Nie noszę sukienek, spódnic, nie cierpię kwiatków, kółek, esów-floresów itp. Nie oznacza to oczywiście, że to mi się u kogoś nie podoba, wręcz przeciwnie. Sama po prostu noszę proste, zazwyczaj jednokolorowe ubrania, oprócz t-shirtów - te uwielbiam z różniastymi nadrukami.
Posiadam ciuchy w sporej ilości, ale niekoniecznie w nich chodzę. Po prostu mam. Trochę bezsensowne, ale podejrzewam, że znajdą się osoby, które postępują podobnie. Potrafię coś kupić, czy wyszperać, a potem schować i nie chodzić.
W sukience byłam ostatnio bodajże w 2007 roku :) na weselu :) Uważam bowiem (mam wręcz obsesję na tym punkcie), że mam sporych rozmiarów łydki. Mój kolega z pracy, który posiada wysportowaną oraz wyrzeźbioną łydkę, ma ją o 2 cm mniejszą ode mnie!!! Mierzyliśmy centymetrem krawieckim :) No więc można JĄ sobie wyobrazić. Albo lepiej nie :)
Dzisiaj standardowo ubrałam czarne spodnie, czarne oficerki (jedyne, które pomieszczą łydki), czarny podkoszulek i szary długi sweter. I było zwyczajnie.

poniedziałek, 4 stycznia 2010

czegoś początek

Zaczynam pisać tego bloga raczej bez konkretnego powodu. Podobno dużo mówię i być może nie wypowiedziałam dzisiaj wystarczająco dużo słów, więc muszę to gdzieś wyrzucić :)
Ale jest szansa, że PISANIE spowoduje, iż wymyślę coś twórczo-kreatywnego. Albo porwę się na coś szalonego. Bo z natury szalona to raczej nie jestem. Jestem otwarta i tyle :) no może jeszcze mam poczucie humoru :) no i ciekawska (nieładnie);
Uwielbiam ciuchy, ciucholandy, szperanie, grzebanie, kupowanie... (lepiej, żeby nie przeczytał tego mój kochany mąż:))
Mimo tego, że lubię, to wyglądam w tych ciuchach przeciętnie - tak SzaroCzarno.