poniedziałek, 18 stycznia 2010

galeryjka

Chciałam jeszcze wrócić do tego, co napisałam o otwarciu galerii (teraz to słowo kojarzy się raczej z wielkim centrum handlowym, ale wtedy na pewno nie). Pierwszy raz wpadł mi ten pomysł do głowy, jak miałam może 16 lat i chodziłam do liceum (mój kolega zawsze się śmieje, że wtedy to żyły jeszcze dinozaury...). Siedziałyśmy z Kasią właśnie w takiej galerii (była na Placu Skarbka) przy wielkim, okrągłym, drewnianym stole, nakrytym koronkową serwetą i popijałyśmy gorącą herbatę z cytryną. I snułyśmy różne plany na przyszłość... Ale cóż... Kasia wyjechała w świat. I w Niemczech wyszła za mąż za Rosjanina, którego wcześniej poznała na tańcach irlandzkich :). A ja... (nigdzie nie wyjechałam) też wyszłam za mąż (obywatel Polski), a tańce to mam, ale swoje własne przed lustrem i przy MTV :)
Potem owa galeria została przeniesiona w inne miejsce (teraz jest tam bodajże tania odzież), ale żywot jej też był krótki. A jeszcze potem była nasza matura i wreszcie studia już w innym mieście.
I z galerii (tej nie-mojej i takiej, którą chciałabym mieć) nici...
Ale od czego są marzenia i nadzieja? Może kiedyś otworzę taką galeryjkę, do której wstawię komodę, kredens, stoły, fotele, kanapy (i wszystko z innej parafii!), obrusy, świeczniki, obrazy, zdjęcia i cale mnóstwo innych klamotów... skrzynię, fortepian, adapter...
I będę rozmawiać, czytać, zapraszać, słuchać...

Fajnie będzie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz