niedziela, 20 lutego 2011

karnawałowy bal

Mój mąż znalazł na jednym z lokalnych portali internetowych konkurs, w którym nagrodą było zaproszenie na bal karnawałowy, organizowany w strażnicy w Brzezince :) Nagroda była jedna i w środę późnym wieczorem Przemek otrzymał maila z informacją, że owy konkurs wygrał... Na początku myślałam, że to jakieś kpiny, ale kiedy przeczytałam na wspomnianym portalu oficjalne wyniki konkursu, moje wątpliwości zostały rozwiane. Oczywiście wcześniej nie miałam zielonego pojęcia, że w ogóle wysłał jakieś zgłoszenie i że jest jakiś bal.
Pisałam ostatnio, że romantyczką nie jestem, że za to lubię wyjść do ludzi, ale żeby od razu na bal?
No cóż, miałam przynajmniej pretekst, żeby w czwartek odwiedzić tanią odzież, bo przecież nie mam absolutnie żadnej kreacji!
Jest na szczęście jeden sklep czynny do 19.00, więc udałam się do niego po pracy. I miałam nosa (w moim przypadku nos ma szczególne znaczenie:)) Znalazłam piękną fioletową sukienkę, w moim rozmiarze i świetnie skrojoną. Jak nie na bal, to na inną okazję na pewno się przyda - pomyślałam, bo ochoty, żeby tam iść, nie miałam wcale. Tym bardziej, że znowu mam katar i z oczu płyną mi łzy. Jednak mój Przemek ochotę miał :)
I wczoraj, dosłownie o 17.00, padła ostateczna decyzja: idziemy! Zaczął się cyrk. Najpierw musiałam odprawić Inezkę do babci. A to nie takie proste. Pet shopy, nie jeden, tylko pół siatki, akcesoria, misiek, książka, nie taka, tylko taka, piżama, szczoteczka, ciuchy... Jakby jechała na tygodniowe wczasy. Potem dopiero zajęłam się sobą. Miałam pól godziny... Tragedia. Odprasowałam sukienkę, 3 razy zmieniałam biustonosz, włożyłam czarne rajtki, włosy spięłam byle jak spinką i ... przyjechał kierowca (brat Przemka)... To się dopiero spociłam z nerwów. Mój Przemek oczywiście gotowy, wyperfumowany, pod krawatem, w pełnym rynsztunku, a ja... z rozpiętą sukienką, wykremowaną gębą i z jakimś kukuryku na głowie. Z nosa mi cieknie, z oczu się leje. Miałam 5 minut, żeby nałożyć puder i pomalować rzęsy tuszem, który za chwilę mogłam mieć pod okiem przez cholerny katar (Ala jakby zobaczyła mój makijaż, to by tego widoku chyba nie zniosła...).
Czeski film.
Oczywiście szliśmy sami, bez żadnych znajomych. Miejsce mieliśmy z trzema innymi parami. Wszystkie panie przy stoliku miały fryzury wykonane przez specjalistów w salonie fryzjerskim (wiem, bo mówiły), każda miała wieczorowy makijaż i wymalowane paznokcie. Pozostałe panie również przyszły w specjalnych kreacjach. Moim jedynym atutem był chyba tylko mój wiek... Bowiem średnia wieku to jakieś 45 lat...
Kiedy zaczęła grać orkiestra, parkiet w sekundzie był pełny. W końcu po to się przychodzi na bal, żeby się wyszaleć i potańczyć walczyki, tanga, czy cza-cze, a nie siedzieć przy stole zastawionym śledziem w occie.
Ja, jako jedyna spośród 60 pań, nie przebrałam swoich wysokich kozaków na szpilki. Musiałam szybko to zmienić i włożyć pod stołem odpowiednie obuwie, by następnie wtopić się w tłum tańczących par ze swoim lwem parkietu, który ma wyćwiczony od lat jeden krok :) Jedna pani, jakieś 6o parę lat, wywijała ze swoim panem niczym z Travoltą. Miała na sobie wygodne baleriny i wymiatała, że hej!
My również potańczyliśmy, pogadaliśmy, pośmialiśmy się, bo towarzystwo przy stoliku okazało się całkiem sympatyczne. Zjedliśmy (bo w domu tego nie ma:)) dwa gorące dania i nie czekając już na trzecie (krokiet z barszczem), pojechaliśmy do domu :)
Reasumując: trzeba uważać, w jakich konkursach bierze się udział, bo nagroda może nas zaskoczyć :)

wtorek, 15 lutego 2011

Walentynki

Nigdy nie byłam romantyczna. Czerwone świeczuszki na wannie, dymiące kadzidełka, rozsypane płatki róż w łazience, a w tle nastrojowa muzyka - cały ten zestaw to nie moje klimaty. Zawsze wolałam wyskoczyć do pubu, niż spacerować za rękę po parku i słuchać śpiewu ptaków. Wolałam ognisko, dyskotekę, czy imprezę, niż siedzieć na tak zwanej romantycznej kolacji we dwoje przy świecach i lampce wina (nie chodzi oczywiście o to, że muszę mieć od razu butelkę).
Brak romantycznej duszy w moim ciele nie oznacza, że jestem bez serca lub mam serce, ale zrobione z lodu. Po prostu nie rajcują mnie sztuczne, zaaranżowane wieczory spędzone przy zgaszonym świetle, z zapachowymi świeczkami i czerwoną różą. A serce mam :) I życzę Wam z okazji Walentynek pięknej, prawdziwej miłości.

niedziela, 13 lutego 2011

jak chryzantemy

Na początku tygodnia dostałam smsa, czy przypadkiem nie wyjechałam w góry na narty, bo nie ma nic nowego na blogu. Na drugi dzień (dosłownie) usłyszałam, że na blogu zajeżdża już trupem. Wczoraj szwagier zarzucił mi: "Czorno, a Ty co? Lenia masz? Codziennie sprawdzam bloga i tylko czas marnuję!". Dzisiaj natomiast koleżanka powiedziała mi, że powinnam napisać książkę, bo blog jest naprawdę fajnie pisany. I również dzisiaj dostałam wiadomość od innej dziewuszki, że koniecznie muszę napisać coś o ciuchach retro, bo to moje klimaty, a takie właśnie odzienie weszło podobno do pewnych firmowych sklepów (jak sprawdzę, na pewno opiszę:)). Mój szef z kolei powiedział, że bardzo dobrze jak piszę to, co myślę, a nie to, co inni chcieliby usłyszeć.
Nasuwa się więc refleksja (łał, jaka jestem bystra), że wpisy czyta przynajmniej 6 osób (łał, nie na darmo Pan Ezop wypisywał wzory matematyczne na zielonej tablicy), więc nie wypada mi chyba ich zawieść.
Problem jednak polega na tym, że faktycznie ostatnio mam jakiś deficyt myślowy.
Niech wreszcie przyjdzie ta wiosna. Niech zawieje świeży wiaterek i niech przywieje optymistyczno-pogodne myśli, które pozwolą mi na kreatywną twórczość blogową. Bo choć w czwartek skończyłam 32 lata i mój znajomy, składając mi życzenia, powiedział, że czuje zapach chryzantem, to wierzę, że stać mnie jeszcze na wiele i że mój umysł będzie rozkwitał :)

poniedziałek, 7 lutego 2011

bajka

Za górami, za lasami, za dolinami w wysokiej wieży mieszkała piękna królewna. O jej niezwykłej urodzie wielu słyszało, lecz tylko nieliczni mogli zobaczyć się z nią "face to face" (twarzą w twarz). Królewna miała piękne, długie włosy, długie nogi, długie palce, aksamitną cerę, duże oczy, duże piersi, olśniewający uśmiech i jeszcze parę innych części, które też olśniewały. Niestety Królewna od dawna zamknięta była w wieży i do tej pory nie znalazł się żaden śmiałek, który zdołałby ją uwolnić. Królewna też nie potrafiła znaleźć żadnego sposobu, żeby wydostać się z wieży. Codziennie wstawała o świcie, czesała swe długie blond włosy, śpiewała piosenki, stroiła sukienki. Dbała o swoją urodę, ćwiczyła, by jej ciało nie pokryła pomarańczowa skórka.
Królewna zaprzyjaźniła się z małym ptaszkiem, który odwiedzał ją codziennie i opowiadał, co słychać w Królestwie. Bardzo chciał, żeby Królewna wylazła wreszcie z tej wieży i wyszła za mąż za pięknego Królewicza. Czas przecież leciał, a Królewna robiła się coraz starsza.
Cycki wiotczeją, włosy siwieją, zmarszczek przybywa...
Gdzie do cholery jet ten Królewicz?
A Królewna co? Taka dupa wołowa? Nie wie, jak przejść do innej bajki?