czwartek, 27 stycznia 2011

Pierwsze miejsce w danym rankingu to najwyższa pozycja. Pierwsze miejsce to zaszczyt i wygrana. Pierwsze miejsce to spełnienie marzeń i ambicji. Pierwsze miejsce cieszy, zadowala, pochlebia. Dodaje skrzydeł, przynosi radość, wyciska łzy szczęścia. Pierwsze miejsce motywuje. Pierwsze miejsce zobowiązuje. Od teraz człowiek zawsze chciałby być na pierwszym miejscu. Inna pozycja go nie satysfakcjonuje. Raz zdobyte, jest teraz pożądane. Jest celem, motorem, sensem, wyznacznikiem. Pierwsze miejsce wciąga. Uzależnia.
Pierwsze miejsce zarezerwowane jest dla najlepszych.

Gorzej, jeżeli potem się nie udaje. Popełniamy błąd. Ponosimy porażkę. Czujemy gorycz i żal. Mamy do siebie pretensje. Przegraliśmy.
Ale jeżeli mamy świadomość, gdzie tkwi wina i zależy nam na kolejnym sukcesie - potraktujmy to jak życiową lekcję. To tak, jakby dostać po pysku, otrząsnąć się i oddać. Też w pysk. To tak, jakby ktoś wylał na nas kubeł lodowatej wody. On też powinien zmotywować. Do walki. Do wygrywania. Do odbierania trofeum. Do zajmowania pierwszych miejsc.

sobota, 22 stycznia 2011

"Anioły potrafią znaleźć rozwiązania,
o których nigdy nie pomyślelibyśmy,
że są możliwe".

Diana Cooper


Siedzę i patrzę swym tępym wzrokiem w monitor. Od kilku dni faszeruję się różnymi specyfikami, które za zadanie mają zniwelować wszystkie wirusy odpowiedzialne za mój katar, kaszel i zatoki. Wyniki są jednak mierne. Ulgi nie przynosi też gorąca herbata z cytryną i miodem, którą co chwila parzę i piję litrami. A do lekarza mi nie po drodze. Eh...

piątek, 14 stycznia 2011

Ja tylko na chwilę.
Wpadłam powiedzieć, że żyję i mam się dobrze.
Niedługo znowu tu zajrzę.
Mam nadzieję, że już na dłużej.

sobota, 8 stycznia 2011

Facebook

Pewna znana osoba (dodam, że wielki optymista) od pewnego czasu namawiała mnie do założenia konta na Facebooku. Byłam oporna (bo to straszny pożeracz czasu, a dołożywszy do tego moje zdolności obsługi komputera, to każde klikanie, wstawianie, przenoszenie, czy wklejanie trwa minimum trzy razy dłużej niż powinno), leniwa i niechętna. Bo w sumie po co mi kolejne konto na kolejnym portalu społecznościowym? Znowu będę codziennie sprawdzać, czy ktoś mnie zaprosił, ilu już mam znajomych, czy jest ten, czy jest już tamta, co on napisał, a jakie dał zdjęcie, z kim tam był, jak skomentował to tamten i co na to owamten itd., itd. Długo więc nie byłam użytkownikiem i członkiem Facebooka, zresztą z powodu czego nikt nic nie stracił, ani nie zyskał.

No ale w końcu uległam.
Konto założyłam.
Jestem na fejsie.
I myślę sobie, że nie taki diabeł straszny jak go malują, jeżeli tylko potrafi się z tego "dobra" korzystać w sposób umiejętny, inteligentny i przede wszystkim wyważony czasowo.

czwartek, 6 stycznia 2011

papierowa rocznica

Oł siet! Przedwczoraj minął pierwszy roczek mojego bloga!!!
Już tyle czasu bazgrolę tu i wypisuję różne opowieści dziwnej treści :) Początkowo chciałam założyć blog modowy, wstawiać zdjęcia ciuchów, torebek, butów i innych akcesoriów oraz siebie w najnowszych kreacjach i stylizacjach, ale ostatecznie stwierdziłam (dla dobra ogółu), że będzie zbyt nudno i monotonnie, i że nie będę miała zbyt wiele do pokazania. Racja. I tak sobie teraz pomyślałam, że mi to przydałby się:
- kurs makijażu, krok po kroku- ja przecież maluję na oku kreski czarną kredką, które pewnie nie są już modne od 82 roku... a rzęsy maluję tak: prawą ręką w prawym oku i lewą ręką w lewym oku; innych czynności malunkowych wykonać nie potrafię,
- kurs malowania paznokci - nawet lakierem bezbarwnym,
- kurs chodzenia w szpilkach - dla mnie wyjście w butach na "kaczuszkach" to już koszmar, a co dopiero w takich z kilkucentymetrowym obcasem, wtedy sama chodzę jak kaczka,
- szkolenie pt.: "Co na siebie włożyć, żeby ukryć falujący brzuch, łydki-balerony i inne mankamenty sylwetki?" itp., itd....
Po zaliczeniu owych szkoleń może mogłabym pomyśleć o blogu modowym, ale jeszcze istotne jest przecież, aby kreować swój własny styl, z którym każdy Cię kojarzy i utożsamia, i który jest ciekawy, wyjątkowy, niepowtarzalny, czy też inspirujący dla innych, który Cię charakteryzuje i odzwierciedla, w którym się dobrze czujesz, bo jest po prostu Twój. Wtedy założenie modowego bloga ma sens.
Ja tymczasem, skoro miałam już adres, hasło i pierwszy wpis, postanowiłam to "dzieło" kontynuować i dzielić się swoimi myślami, spostrzeżeniami i osobistymi przeżyciami.
I tak powstała SzaroCzarna :)
Mam nadzieję, że dobrze się mnie czyta i że po przeczytaniu świeżego wpisu, człowiek czuje niedosyt, chce więcej i tęskni, wypatrując kolejnych wpisów.

To powiedziała skromna Aga i wyłączyła laptopa.

sobota, 1 stycznia 2011

Nowy Lepszy Rok

To mój pierwszy wpis w 2011 roku. Nie może więc być byle jaki. Zresztą ja sama oczekuję, że rozpoczynający się Nowy Rok też byle jaki nie będzie. Muszę mu dać przykład. Dzisiejszym wpisem powinnam potwierdzić swój talent blogerski, zaskoczyć w nim świeżym podejściem do licznych tematów, pokazać nowatorską formę tekstu, a całością zachęcić do dalszego czytania i odwiedzania SzaroCzarnej. Wczoraj zresztą zadzwoniła do mnie z życzeniami pewna stała bywalczyni tego bloga i potwierdziła moje przypuszczenia, że ostatnio moja wena jakby wywietrzała i straciła swoje walory (niczym szampan z Biedronki za 4 zł, którego lepiej już dzisiaj nie łykać, jak chce się mieć poprawną przemianę materii). Obiecała mobilizować mnie, ja sama też mam nadzieję, że będę miała chęci i niekończące się tematy do opisywania, analizowania, relacjonowania, krytykowania, czy chwalenia. Po prostu muszę mieć o czym pisać i muszę mieć moc twórczą.
Z reguły na koniec roku robi się podsumowania mijających dni i składa się postanowienia na nadchodzący czas. Jakbym miała streszczać 2010 rok, to zajęłoby mi to chwilę: był do dupy. Żadnych wczasów na Costa del Sol, wakacji w Bułgarii , czy choćby w Chałupach, żadnego bmw, porsche, czy nawet matiza, żadnego garażu, kostki brukowej, ogrodzenia, akcji, obligacji, żadnych remontów, inwestycji, żadnych sprzętów full HD, iMaców, iPhonów, czy iPodów. Za to szalenie wysoki kurs franka szwajcarskiego, pożegnanie z zieloną skodą, status bezrobotnego, długi, zobowiązania i marne perspektywy.
Ale to wszystko sfera materialna. Mniej istotna. To da się przeżyć. To można jakoś zmienić. Na to ma się jakiśkolwiek wpływ. Wszystkie niepowodzenia trzeba potraktować jako motywację do dalszego działania.
Jeżeli zaś chodzi o sferę niematerialną, to rok 2010 zaliczam też raczej do średnio lub mało udanych. Owszem, nie spotkała mnie żadna tragedia, ale wydarzyły się rzeczy, które zmieniły moje poglądy, miały miejsce wydarzenia, które pokazały, kto tak naprawdę dobrze nam życzy (a kto niekoniecznie), były choroby, incydenty zdrowotne, łzy. Skumulowało się wiele spraw.
Na szczęście mamy to za sobą. Wierzę, że po złym przychodzi dobre :) Musi przyjść.
Na koniec chcę złożyć życzenia noworoczne :) Abyśmy realizowali plany i zamierzenia, abyśmy nie rezygnowali z marzeń i aby te marzenia nam się spełniały, abyśmy żyli w zdrowiu i szczęściu, abyśmy otaczali się cudownymi ludźmi, aby każdy dzień przynosił radość i spełnienie :)