niedziela, 7 listopada 2010

łikend

W weekendy pozwalam sobie na odrobinę szaleństwa, które nazywa się: spanie. Uwielbiam długo spać. Potem oczywiście narzekam, że niepotrzebnie tyle spałam, bo brakuje mi czasu na wszystko, co zaplanowałam. Bywa, że kiedy większość osób przeżuwa o 12.00 niedzielny obiad, my kończymy poranną kawę :)
Wczoraj jednak nie mogłam sobie pozwolić na leniuchowanie, ponieważ miał do nas przyjechać pan serwisant. Mój Przemek wychodząc rano z domu, ostrzegł mnie, że pan na pewno zaraz przyjedzie (powiedział przecież, że będzie jak tylko się wyśpi). Zwlekłam się więc szybko, przemyłam oko, ubrałam dresioki, zaparzyłam kawę w ekspresie i czekałam na pana od pieca. Czekałam tak do...12.30... Okazuje się więc, że nie tylko ja pozwalam sobie na szaleństwo pt.: "Długie spanie w weekend", ale inni również. Dzień miałam więc jakiś taki rozleziony, a z czynności, które zamierzałam wykonać, niewiele udało mi się wdrożyć w życie.
Za to dzisiaj zaszalałam. O której wstałam - wstyd się przyznać :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz