środa, 8 czerwca 2011

Zamiatam pajęczyny, wymiatam kurz, poleruję podłoże i startuję na blogu z nową energią :)
Wczoraj był Międzynarodowy Dzień Seksu, więc nie miałam czasu na pisanie... A wcześniej działy się inne, również ważne sprawy. Przede wszystkim: sukcesem zakończyła się sprawa biznesu "marchewkowego"! Czekam na kasiurkę i mogę działać :)
Ponadto, jak każdy zauważył - mamy lato. W jedną z upalnych niedzieli rozłożyłam swe ponętne ciało (koń by się uśmiał) na zaborzańskiej działce i łapałam słońce. Opalałam się w bluzce i w naszyjniku z medalikiem... Przez to mam piękne małe nieopalone kółeczko... No kto to widział, żeby w biżuterii się opalać... No jak burak. Burak buraczany.
Oczywiście w dalszym ciągu stosuję z moim wspaniałym teściem kurację leczniczą (dwa kieliszeczki ze zdrowotną wódeczką). Ostatnio piliśmy miodownika jakiegoś tam, który podobno leczy wątrobę... Do tego na przemian zimne piwo. To poniedziałkowe chyba mi zaszkodziło, bo wczoraj wstałam z popuchniętym gardłem. Nie pomógł nawet zimny lód: rożek maxi.
Dzisiaj dołożyłam do pieca... Otóż uczestniczyłam w sesji zdjęciowej plenerowej (jako statysta lub ekranista), a na koniec wsiadłam na motor i bez kasku prułam przez kilka kilometrów z panem w skórzanym ubraniu (ja miałam błękitne trampeczki...). Przewiało mi uszy, szyi nie dotknę, a w gardle mam migdały giganty... Ala mówiła, że widziała jak z głowy lecą mi ostatki rozumu i śnieg łupieżu. Co do rozumu, nie kumam o co kaman, a co do łupieżu - nie wierzę, bo właśnie dzisiaj rano umyłam głowę NIZORALEM!
Im starsza, tym jestem bardziej nieśmiała i przejazd na motorze załatwił mi Marcin. To ten fotograf, co uwielbia dźwięk migawki, jest szalony i szalone są jego zdjęcia :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz