poniedziałek, 9 września 2013

Trzeba mieć cholernego pecha, żeby nie zarazić się ospą w wieku kilku, czy bodaj kilkunastu lat (mimo zabaw z obsypaną kuzynką, a potem wizyt przyjacielskich u wykropkowanej Kasi), tylko teraz - w wieku 34 lat, kiedy to bliżej niż dalej do czterdziestki. W dodatku pecha podwójnego, bo ospa wylazła mi w czasie największych upałów i skwaru. Nie dość, że nie mogłam wyłazić na dwór, to potem mojej wyblakłej cery też nie mogłam wystawiać na promienie słoneczne. Czy ja już jestem skazana na bladą cerę niczym świeca gromnica? A teraz w dodatku z jakimiś brązowymi ciapkami? Pocieszające w tym wszystkim jest tylko to, że ospę ma się jeden jedyny raz w życiu (chociaż słyszałam różne historie...). W sobotę odwiedziłam wspomnianą Kasię (była oczywiście już bez kropek). I jak nie, jak tak - życie bywa przewrotne! Kasia jest nauczycielką. W życiu bym nie powiedziała. Prędzej uwierzyłabym, że zostanie śpiewaczką, kierowcą busa, czy masażystką, ale nauczycielką? A tu proszę. I jakoś jej do twarzy i jakoś widzę ją teraz z kredą i wskaźnikiem w ręku, jak tłumaczy cierpliwie dwudziestu paru rozdziabionym buziom, czym różni się głoska od litery. Hm... Dziwny jest ten świat...
Ale uroczy :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz